poniedziałek, 14 listopada 2011

O tym, że kochamy świat i życie na przekór logice i faktom....

Każdy blog trzeba rozpocząć od powitania. A właściwie - może nie trzeba... tak czy inaczej, skoro już pojawiam się w tej przestrzeni i jakoś chcę dać wyraz swemu durnemu istnieniu, dzień dobry - powiem.
Dzień dobry - zakrzyknę!
Dzień dobry - huknę ogromnym głosem!!!!
Bo w tej przestrzeni, zamiast stukotu szpilek został mi jedynie - caps lock i kilka wykrzykników...
Powitanie nie będzie optymistyczne ani miłe. Każdy kto ma lat więcej niż powiedzmy 19-naście i przeszedł pierwszą burzę hormonów - zwaną dojrzewaniem - ( ci, którzy są w trakcie lub dopiero ich to czeka, powinni również zdać sobie z tego sprawę) - wie, że to dopiero był początek męki. Że wszystkie upokorzenia i cierpienia, że każda mała śmierć i każdy koniec świata, to dopiero był przedsmak tego, co w życiu dorosłym miało nadejść. Każdy ból - nie-do-zniesienia - był zwiastunem - sto razy większych boleści, które niestety da się znieść i które niestety narastają...
A my z jakiś przyczyn (może zbiorowego obłędu), tkwimy w tym bagnie, potocznie zwanym "naszym życiem". Mało tego, my z każdego dołu tworzymy wykop i krzywymi meandrami losu wydostajemy się na powierzchnię, po każdym kopie otrzepujemy tylko, płaszcz z lekka przybrudzony i nie oglądając się za siebie kroczymy ku przyszłości...
I stąd wniosek nieco karkołomny  - na przekór logice i faktom... kochamy nasze małe posrane życia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz